poniedziałek, 31 października 2011

Świetliki, Ogród Koncentracyjny live 28.10.2011.



Piątkowy koncert Świetlickiego i świty przerósł moje najbardziej wyuzdane estetycznie i w sumie jakiekolwiek oczekiwania. Ba! Ośmielę się bąknąć, że był to koncert wzorcowy. Po pierwsze i chyba najważniejsze - koncert trwający krócej niż dwie godziny zawsze wydawał mi się pstryczkiem w ucho dla, że się tak brzydko wyrażę, fana. Świetliki natomiast po odegraniu priorytetowego materiału z pierwszej płyty (koncert ów miał być własną reinterpretacją Ogrodu Koncentracyjnego) zaczęły bez zachęty publiczności bisować. Z bisów panowie stworzyli drugą, niewiele krótszą część koncertu z mixem utworów z płyt pozostałych. Razem: ponad 2 godziny absolutnie wybornej zabawy. Po drugie: BRZMIENIE! Sekcja rytmiczna (Marek Piotrowicz - perka, Grzesiu Dyduch - bas) nigdy wcześniej nie była aż tak zgrana, tak znacząca i klejąca ciężkie, dubowe struktury rytmiczne rodem z najmroczniejszych zaułków Trenchtown, no, ewentualnie Brixton.No właśnie! Cały zespół bardzo "zdubował" i nie są to już żartobliwe odniesienia do reggae jak w studyjnym "Freedom" ze "Złych Misiów", ale bardzo często ciężki, klasyczny, powolny dub. Jeżeli natomiast wpadają w ska - kolanami można przestawić sobie dolną szczękę, punk - krwisty i brudny, żadne jebane umpapank w stylu Bad Religion, panowie grają punka nie gorzej niż wczesny Kryzys. Po trzecie: na tle tych wyśmienitych dźwięków charczał, krzyczał, szeptał i ŚPIEWAŁ (tak, tak, Panie, Panowie i Hermafrodyci, nie raz, nie dwa Marcina poniosło i bez najdrobniejszego fałszu zaśpiewał - chociażby ostatni refren w "Odciskach" [kto zna studyjną wersję, ten wie o co chodzi]) Marcin Świetlicki, bawiąc się przednio, przekręcał teksty utworów (np. te bardziej polityczne, freestylowo dopasowując do obecnej sytuacji politycznej Bolandy), dodawał nowe frazy czy całe strofy, tudzież żonglował anegdotami i żartami sytuacyjnymi niczym Tom Waits. Żeby jednak nie było tak cukierkowo - minus dla miejsca, w którym nie było miejsca, Fabrika jest zdecydowanie za mała na takie koncerty - tłok, pot i deptanie sobie po stopach, a kupa ludzi po prostu nie weszła. Panie, Panowie i Hermafrodyci z Fabriki, to nie koncert Pidżamy Porno sprzed 20 lat do chuja panka, ergo - nie wiem, może wyburzcie jakąś ścianę czy coś.


P.S. Po koncercie dowiedziałem się o istnieniu Trupy Wertera Utrata - wcześniejszego zespołu Dyducha, Radziszewskiego i Piotrowicza, działającego w latach 1987 - 1992. Rok temu Trupa nagrała album z reedycjami swoich starych songów. Płytę mozna nabyć kontaktując się z Piotrem via mail: rastuch@karrot.pl lub via fon: +48 602 447 556. Albo po prostu tutaj. (Ostatecznie można ode mnie pożyczyć i sobie przegrać ;) ).

środa, 12 października 2011

tatamtatamtatampą

On chwiejnym gestem rozdał
atrapy kart, z ich środka
martwe oko puścił
pacjent doktora Tulpa
wycedził: Suko ty! Tytytytyty suko!
Na blacie zostawiłaś tatam tatamta tampon.
Tatamta go znalazła.
On rejestruje bit:
tatam ta tamta tamtam. Suko ty!
Tatamtatamtej nie ma, tatamta jest za bardzo.
Słodki zapach ambrozji z satuturatotora.
Get into it & bear it!
I z wolna się przemienia
oraranżada w wódkę,
druga godzina w piątą
i kropla krwi na blacie
w przekąskę dla kokota.