niedziela, 24 lipca 2011

eduardowy pasztet

Edek Pasewicz wypieprzył tak rewelacyjny przepis na pasztet, że nie mogłem się powstrzymać. Publikuję więc:

"Mój debiut pasztetowy czyli upieczony pasztecik z dodatkiem śliwek, daktyli i absyntu. O!"
E.P.

50 dkg wołowiny, 2 piersi z kurczaka, 0,5 kg wątroby cielęcej, 0,5 kg kurczęcej wątróbki. Pietrucha, marchewa, seler, daktyle, śliwki, pieczarki. Mięso kroimy w kosteczkę i z warzywami gotujemy. Pod koniec gotowania wątroby i po ugotowaniu reszty (wątroba gotuje się, rzecz jasna, dłużej!) odstawiamy - niech stygnie. Potem mielimy wszystko na dużym sicie, a po zmieleniu połowę z tego mielimy jeszcze raz na sicie pasztetowym (drobnym, może być zwykła maszynka do mięsa wsparta potem np. ubijaczką do pure) .Dodajemy dwie rozmoczone kajzerki i 3 jajka. Mieszamy. Dodajemy czosnek, gałkę muszkatołową, oliwę, sól, pieprz, daktyle, śliwki i pół szklanki absyntu.
Wylewamy do formy i pieczemy przez godzinę. Jeśli nie mamy absyntu, możemy ewentualnie zastąpić go koniakiem, brandy, a nawet ostatecznie wódką.

(Pasztet najlepszy jest ponoć po dwóch dniach, ale jakoś niezbyt apetycznie wyglądają w mojej wyobraźni ociekające śliną przez dwie doby wygłodniałe pyski).


Ol rajts riserwd baj Eduardo Pasewicz

sobota, 23 lipca 2011

porany

Śśśni mi się, śśśni się jedyny dobry wiersz, który napisałem, e tam dobry, genialny! Wybitny!
I to jest ten moment tuż przed ostatnim wersem. Albo nie! Storczyk o warżce intensywnie wybarwionej, gładkiej, o chętnych i słodkich, śliskich od rosy i nektaru płatkach okółka wewnętrznego, prężnym prątniczku i idealnej konsystencji masy pyłkowej w pyłkowinie. I to jest ten moment tuż przed moim z nim zespoleniem albo nawet zwyczajnie przed polucją. Albo nie! Babcia mnie wita w drzwiach i płacze ze szczęścia: "Grzesiu, kupiłam ostatnio w kiosku zdrapkę Złota Rybka i zdrapuję, zdrapuję, zdrapuję i ciągle same szare, ale nagle w jednym rzędzie po ukosie pięć złotych rybek! I wiesz ile wygrałam? E tam wygrałam! Wygraliśmy! Zresztą zaraz Ci powiem, bo jest coś jeszcze - mój doktor, wiesz, ten wszystkolog, wszystkoista, bożek, skacząc ze szczęścia na swojej jedynej nodze aż pod sufit wykrzyczał, ze będę żyła jeszcze..." I nagle bum! Łokieć w ryj. Ojejku sorry, Grzesiu. Jezu, jak, kurwa gorąco, weź rozchyl to okno,
i błagam, zgaś to słońce! Boże, ale mnie pokąsały w nocy jakieś jebane moskity albo pchły, trzeba by kota przebadać, ostatecznie uśpić. Całe ciało mnie swędzi, weź mnie tu podrap, nie tu, wyżej, wyżej. O kurwa! Co to jest? Co mi tu wyrosło? Wągier? Węgier? Wagon? Trzecia noga, piąta warga sromowa? Grzesiu! Wzywaj karetkę. Albo nie! Chodź się kochać! Boże, jakiś ty duży. Aha! Nie możemy. Ja mam to coś tam tutaj, a ty tamto coś gdzieś tam. Szlag by to! Zapomniałam. To chodź już spać. Czemu nie śpisz? Jest szósta rano, jebie cię? No chodź już, chodź, wtul się we mnie. Ojej , jak dobrze. Wiesz jakie miałam sny? Niesamowite, masakra. Jutro Ci opowiem, znaczy dzisiaj, chrrrrr...

czwartek, 21 lipca 2011

Poznań i ja / Kolekcjoner


Ten utwór nigdy nie był utworem przypadkowo pojawiającym się w którejś tam chwili mojego żywota. Zawsze, albo przypadkiem, albo intencjonalnie pojawiał się kiedy był potrzebny. Ostatnio kolejny raz tylko on, prosto jak lepa w ryj, potrafił oddać to, co się gdzieś tam we mnie wydarza. Wczoraj po raz piąty byłem na koncercie Komet/Partii i znowu był to jeden z najlepszych koncertów w moim upaćkanym koncertami żyćku. Nie wiem jak to się dzieje, ale klękając przed Lesławem i resztą poguję do "Warszawa i ja", podkładając pod Warszawę Poznań. A Wy, Panie, Panowie i Hermafrodyci możecie sobie podłożyć nawet Kędzierzyn-Koźle, Gostyń, Kwidzyń, Koziegłowy, Zieloną Górę lub Wałbrzych.


Partia/Komety "Warszawa i ja"

Tu na pewno nikt nas nie zna,
przedzieramy się przez deszcz
jak chemiczni bracia,
10 godzin w obcym mieście.
Mówisz,że jest późno
i obmyślasz szybko plan.
Potem kradniesz mi ubranie,
do Warszawy wracam sam.

Stoję na balkonie,
palę papierosa,
Warszawa i Ja
Stoję na balkonie,
palę papierosa.
Szkoda tylko, że to wszystko się kiedyś skończy.

I nie mam dokąd iść
I znowu tracę czas.
Nudne trzy tygodnie.
Mam w kieszeni szminkę
i w kieszeni piasek.
Teraz jest ktoś nowy
i jest ktoś inny przez jeden dzień.
Radiotaxi w stronę centrum.
Mam w kieszeni szminkę
i w kieszeni krew.


I nie ma dokąd iść i znowu tracę czas.

Nic już nie rozumiem. Mam w kieszeni szminkę i w kieszeni piasek.

Zapalam papierosa, oddycham światłem gwiazd.

Jutro rano nowa podróż, może ostatni raz.


Kiedyś w Polsce robiono za bezcen dobre klipy. Proszę sobie sprawdzić i kliknąć w poniższy link:) :

Partia - Warszawa i ja



KOLEKCJONER

Od kiedy z miłości i głodu

babcia przyszyła kieszeń do jego prochowca,

na pół metra długaśną, coby się łatwiej kradło z megasamów,

oprócz konsumpcjonaliów zaczęły w niej bywać

piasek i szminki, wilgoć i paznokcie,

drewienka, ćmy, strzykawki, włosy

i ukochany kolekcjonerski zestaw –

Łyżka, Finka i Słoik.


Lato przyniosło chuć i możliwości.

Jednej czytał Burroughs'a - zasłaniała uszy,

druga nie chciała patrzeć, kiedy się obnażał,

trzecia dłonie złożyła na ustach,

kiedy rozkładał zestaw z drżeniem, spokojem, ulgą

powoli zbliżając finkę do jej oczodołów.




niedziela, 3 lipca 2011

łypie





Jest dd, mm, rrrr, nad ranem i wrażenie: za-/odbezpieczam czas, a bitwa toczy się, rzecz jasna, bezustannie. Zdaje się - jestem na jawie. A jednak wszystko, co się wydarza, co wykonuję, dzieje się przez sen.

Z tym że to nie mój sen. Przypuszczalnie jej. Przez sen liżę jej pępek, dmucham w powieki, śmieję się, że chrapie. Czarne zwierzę przez okno którąś godzinę z rzędu smętnie wymiaukuje robale i gołębie. Umiaukuje się o nie.

Jest bardzo kiepski kontrast i dokuczliwy przechył. Warto by było to wszystko jakoś złożyć, złączyć. Zreperować, przesunąć, ustawić na nowo?

1D, 2D, 3D – pomiędzy nimi permanentna kłótnia, a nieskończoność łypie, więc jakoś się nie dziwię, że się tak pieklą, pękają, nerwowo kaszlą, chichoczą.

Z kątów, szczelin, spod linoleum wystają szare resztki niemego, wyblakłego wczoraj. Robi się jaśniej i jaśniej. Świt nie ma z tym nic wspólnego.






fot. yanoshka