środa, 25 listopada 2009

Krzysio (biadolenie)

Jan Polkowski powiedział: zacząłem znowu pisać
z powodu wewnętrznej wojny.

Być może właśnie dlatego Krzysio już nie pisze.
Czasem coś skrobnie, stoczył
setki wewnętrznych bitew,
dziesiątki z nich wygrywał,
te zakończone porażką
znaczyły wiele więcej,
kiedy był w fazie M (nie, synku, to nie to samo,
co emfaza) - twierdził,
że to go wzmacnia,
czekał więc na te wersy,
które nie przychodziły.
Kiedy był w fazie D
mamrotał sam do siebie,
pod kołdrą - masturbacja
mentalna, wytrysk zawsze
lądował na serwetce, na skrawku papieru,
w uszach znajomych, z których
wyskrobywany bywał wacikiem do uszu
wraz z woskowiną,
a od niej niczym - mówił - NICZYM się nie różnię.

poniedziałek, 11 maja 2009

BUDZIKA OCZYWIŚCIE NIE BYŁO

Jego historie o Afganistanie, garowaniu, kobietach i rycerskości pozostaną więc pewnie w jednym z przypisanych im miejsc ( być może w obojgu) - jego głowie i pomiędzy bajkami.
Szukając go po zatęchłych bramach, zapomnianych przez boga i policję zaułkach, śmierdzących kocimi szczynami i padliną, przypomniałem sobie najpotworniejsze miasto, w jakim przyszło mi mieszkać. Kiedy wypierdalano mnie po kolei z różnych poznańskich liceów, Ciocia-Liceum im. Piotra Skargi w Szamotułach łaskawie mnie przygarnęła.
Miałem w zwyczaju późnym popołudniem wyłazić z bursy, brnąć w kierunku drogi prowadzącej chuj wie dokąd, żeby po przejściu jakichś dwóch kilometrów usiąść w przydrożnej tawernie, zamówić piwo i ssać "Szkołę Czarownic" D. Thomasa, "Kwiaty Zła" czy którąś z opowieści Stasiuka o zadupiach słowiańskich.
Pamiętam, że przez całe 2 kilometry trasy, którą pokonywałem zgodnie z kodeksem - lewym poboczem, cuchnęło rozkładającym się mięsem. Nigdy nie odważyłem się zajrzeć w przydrożne rowy - byłem przekonany, że gniją tam sarny, lisy czy dziki. Ale najbardziej bałem się, że znajdę tam ludzkie truchło obżarte do kości przez bezpańskie psy, z wydziobanymi przez kruki oczami.
"Pozapach" tamtej trasy czułem delikatnie nawet w tawernie, ale przecież książki, które tam pochłaniałem też miały w sobie smród gówna, padliny i śmierci.
A Budzik? Pewnie zachlał. Za parę dni poszukam go znów na Łaziennej, być może za kilka piw sprzeda mi historię o jego sowieckich "współżołnierzach", gwałcących Afganki z rozprutymi sztyletem brzuchami.

wtorek, 7 kwietnia 2009

CYGAŃSKI KUPIEC Z SYNEM EMIGRUJĄ NA WSCHÓD (SYTUACJA JEDNAK OKAZAŁA SIĘ GORSZA OD ICH PRZYPUSZCZEŃ)

CYGAŃSKI KUPIEC Z SYNEM EMIGRUJĄ NA WSCHÓD (SYTUACJA JEDNAK OKAZAŁA SIĘ GORSZA OD ICH PRZYPUSZCZEŃ)

Ojciec był, więc on był. Proste - niczym hasło
po zewnętrznej stronie
drzwi rodzinnego sklepu:
ZAPRASZAMY - ZAMKNIĘTE - synojcowska mantra
dwóch śmiertelnie poważnych, skupionych katarynek.

Sajmon! Jedziemy na wschód! Pakuj się synu! W drogę!
Za złodziei nie wzięli,
ani za terrorystów, ani za huliganów,
nawet nie za cyganów.

Jednak nie żyją, ojciec
pewnie się wierci jeszcze,
przy śmierci od upływu krwi
to raczej normalne,
przy dziurze w sercu toczy się to odrobinę szybciej,
więc syn już zdążył obrać pozycję w której będzie/
w której chciał być zabrany.

Lato w Bombaju gorące,
na asfalcie zostaną
dwa odciśnięte, szczere
przedagonalne uśmiechy.

niedziela, 15 lutego 2009

masło w pałacu

Choć temat odrobinę trąci myszką, myślę, że warto go odświeżyć, chociażby z tego powodu, że nagrań Pałacu Wujka Leszka w sieci po prostu nie ma. Dla niezorientowanych: Dorota Masłowska może i głosu nie ma, natomiast zapał muzyczny i talent tekściarski - jak najbardziej, dawała więc upust swojej muzykalności, a to śpiewając na koncertach z Cool Kids Of Death, a to angażując się (no, może to za dużo powiedziane) we własne projekty muzyczne. Pierwszy z nich - Wściekłość i Wrzask nigdy nie ujrzał światła dziennego. Masło tłumaczy: „Wściekłość i Wrzask” to (...) właściwie sama nazwa zespołu, bo zespół istniał 2 lata temu w dość kontrowersyjny sposób, to znaczy na zasadzie mówienia o nim. To było bardzo fajne, jak w dzieciństwie albo jakimś RPG, bo godzinami ustalaliśmy, jaką muzykę mamy grać i jak podbić świat." Kolejny był właśnie Pałac Wujka Leszka, w ramach którego pani Dorota "wyładowywała swoje artystyczne frustracje kobiety spędzającej wakacje w Warszawie, z dzieckiem u cycka". Potem powstali Fałszerze Recept (sic!), których nagrań jak dotąd nie dane mi było usłyszeć, bardzo możliwe, że po prostu nigdy niczego nie nagrali. Ale wracając do meritum, czyli do Pałacu - dwa utwory "najsłynniejszego" z muzycznych projektów Masowskiej znalazły się na płycie "Radio Lampa. Program Trzeci" dodanej do magazynu "Lampa" (http://muzyka.onet.pl/lampa/1303305,2002,artykul.html). Teraz to już utwory niemalże legendarne, a możliwość nabycia tamtej "Lampy" graniczy z cudem. Innych utworów P.W.L., chłopcy i dziewczęta, raczej nie uświadczycie, cieszcie się więc tym co, macie. A macie:


Pałac Wujka Leszka - Fryzjerka

Pałac Wujka Leszka - Wakacje


Teksty powyższych utworków są nie do przecenienia:) Enjoy.
Cytaty pochodzą z książki - zbioru wywiadów "Głośniej! Rozmowy z pisarkami" Agnieszki Drotkiewicz i Anny Dziewit.

czwartek, 29 stycznia 2009

takie rzeczy się dzieją, hoho;)

Nawet nie wiem, co to za język, nie mam pojęcia, co to za zespół, ale rozpieprzyła mnie ich interpretacja klasyka juz właściwie, czyli "Yesterday is here" Toma Waitsa. Smacznego:)

czwartek, 22 stycznia 2009

dada lives in posen czyli antyintertekst po kilku głębszych

W środę, 21.01. odbył się w Zamku niebanalny meeting z trzema znakomitymi poetami - Edkiem Pasewiczem, Jackiem Gutorowem i Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim (wdzięcznie przeprowadzony przez Jerzego Borowczyka i Krzysia Hoffmana). Trzy kompletnie różne osobowości, trzy odrębne wszechświaty literackie. Jak to zwykle bywa na tego typu wieczorkach, po mniej lub bardziej ciekawych wynurzeniach twórców, będących zazwyczaj odpowiedziami na pytania prowadzących oraz deklamacji kilku wierszy z (najczęściej) najnowszych tomików zacnych gości, nadchodzi czas na pytania od publiki. Zazwyczaj zapada wtedy głucha, krępująca (głównie ową publikę) cisza, tym razem jednak padły dwa pytania. Pierwsze - w kontekście niniejszego postu - kompletnie nieistotne, więc pozwolę sobie je pominąć. Drugie, zadane przez pasjonatkę poezji w wieku mniej więcej średnim brzmiało, pi razy oko, tak: "Pomijając dzielące Panów stylistyki, zainteresowania estetyczne i, ogólnie rzecz biorąc, totalną odmienność Pańskich poetyk, czy byłoby kiedykolwiek możliwe połączenie artystycznych sił i stworzenie przez Panów wspólnego dzieła? (sic!)". Wśród publiki uśmiechy politowania, twórcy raczej skonsternowani, chwila namysłu i jednogłośne: "nie, jest to technicznie niemożliwe". Rzeczywistość to jednak często zbiór psikusów, tak więc na afterze w Edkowym Hallo Cafe, dadaistyczna zaróweczka zaświeciła nad głowami obecnych, czego wynikiem niespodziewanie składny antyhipertekst dadaistyczny napisany "na przemian" przez Pasewicza, Gutorowa i Tkaczyszyna-Dyckiego. Duch dada objawił się w bardzo prostym zabiegu-zabawie - wiersz rozpoczął Edek, po czym zagiął kartkę, kolejny autor (Gutorow) nie widział więc wersu Edka, dopisał własny wers, zagiął kartkę i podał Eugeniuszowi. I tak w kółko przez kilka kolejek. Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania:


Jesteś za młoda, by oceniać rzeczywistość (E.P.)
Kursywa bytu, ciemne sady! (J.G)
Jesień już, Panie, a ja nie mam natchnienia (E.T.-D.)
Więc piszę od lewej do prawej
Smutny jak księżyc, który łapie kot (E.P.)
I tak dalej
W ten sam chory deseń (J.G.)
Daleko stąd zostawiłem swoje dawne
I niedawne ciało, ale nie mam do nikogo pretensji (E.T.-D.)
I nie ma wytrychu, którym można by otworzyć
Automatyczne drzwi (E.P.)
We wnętrzu! We wnętrzu! (J.G.)
Bo natchnienie, panowie jest co najmniej
Zjawiskiem zajefajnie chujowym (E.T.-D.)


Poznań, Hallo Cafe, 21.01.2009 r.

dada lives in hallo cafe, panie, panowie i hermafrodyci. Mniam:)
Powyższy tekst nie był oczywiście autoryzowany przez panów Edka/Jacka/Eugeniusza, tak że jeżeli któryś z autorów poprosi o usunięcie powyższego tekstu, życzenie to, rzecz jasna, zostanie spełnione.
A tak na marginesie, wieczór smaczny jak dojrzałe renklody:)

czwartek, 15 stycznia 2009

coś ciut za dużo tekstów się powklejało, więc dla wzrokowców kilka zdjęć, panie, panowie, hermafrodyci:*

komentarze w linkach

monolog małżonka

A teraz nadaj swojej twarzy wyraz zrozumienia
i kiwaj głową - w górę i w dół,
powolutku.

To ty w przypływie złości wrzuciłaś do studni
swojego kota. Przyznasz - furiatka z ciebie.
Sąsiedzi, znajomi, a nawet rodzice
nie mają już złudzeń. Ja też nie. To ty
żałośnie rozdygotanymi dłońmi
podpaliłaś sukienkę.
Ta idiotyczna bazgranina na lustrach i oknach -
topię się, duszę - fioletową szminką.
Kto używa fioletowej szminki?! Psychiczne i kurwy!
W tej pierwszej kategorii jesteś w światowej czołówce,
co do drugiej - nie wiem, pewnie dość daleko,
pierdolisz się nerwowo, trzęsiesz jak osika
i wciąż: boli i boli. Kiepściuchna z ciebie kurwa.
P a t r z n a m n i e! Gdybyś widziała teraz swoje oczy -
żałosne szaleństwo, idiotyczny strach.
Przypomnieć ci? - potłukłaś swoje lalki
porcelanowe, zbierane latami. I ty wywiozłaś Reksa
do lasu. P a t r z n a m n i e! Jestem instrumentem,
narzędziem w twoich dłoniach
połączonych z mózgiem, twoim chorym mózgiem.

I ty złamałaś sobie rękę i dwa żebra!
Na policzku masz odcisk swojej własnej dłoni!

środa, 14 stycznia 2009

a słoneczko przez szyby tak ślicznie napierdala

Wie pani, generalnie nie ustępuję kobietom młodszym niż, na oko, hm, siedemdziesięcioletnim. Chyba że stojąc nade mną: kaszlą, charczą, śmierdzą, ocierają się, trącają torebką (o tak! - przede wszystkim wymownie trącają torebką) i robią te wszystkie rzeczy, po których nawet Yeti by spasował. Więc proszę bardzo - pani siada. Nie! - pani się rozłoży, pani się wtopi w krzesło, pani się z nim sklei. Ja pani wstanę, zejdę, nie doczytam rozdziału arcyciekawej książki, podepczę jakąś pani rówieśniczkę, już chuj z tym kacem, który mnie niechybnie podczas wstawania walnie przez łeb młotem. Tak że niech pani siada. Poduszeczkę pod zadek? Nie? Jest wygodnie? Świetnie. Proszę bardzo. Nie podziękuje pani? Nie usłyszałem dziękuję! N I E U S Ł Y S Z A Ł E M D Z I Ę K U J Ę !

RANEK, DĘBIECKA PĘTLA, 10 STOPNI MROZU (4 RZUTY OKIEM)

Ranek, dębiecka pętla, 10 stopni mrozu.
Po prawej - wielki plakat "90 lat Ruchu".
O wiele za mało, by wzruszyć to miasto,
tak by zadrżało, pękło, powstała szczelina,
a ze szczeliny coś wyszło i wessało wszystko.
Po lewej jak co dzień siedzi, pije, kaszle
potwornie stary, potwornie bezdomny, potwornie ludzki, potwornie zwierzęcy
powiedzmy - Henryk. Założyłem się z zimą, że jej nie przeżyje,
lecz jest wytrwały, uparty i całkiem możliwe,
że nie uśmiechnę się wiosną na myśl o wygranym zakładzie.
Naprzeciw zakład szewski, szewc przeklina zepsutą
tym razem farelkę, więc klnie szybciej, soczyściej -
próbuje się ogrzać.
Za plecami słyszę nieśmiałą propozycję
kupna "Strażnicy". Świadek Jehowy
w takie poranki pewnie czuje się bliżej
wyczekiwanego końca.
Nadjeżdża autobus. Wsiadam. Henryk podnosi się, skrzypiąc
i skrzypiąc wsiada za mną, zajmuje miejsce. Cuchnie
piwem i śmiercią. Wysiada. Zapach pozostaje
aż do końca trasy. Orientuję się wtedy,
że to jest mój zapach.


kosmetyka - Ola Zbierska. Dzięki:)



Hiperkondensacja Edka Pasewicza:

wzruszyć kości tego miasta
tak by zadrżało, pękło
i powstała szczelina
założyłem się z zimą że jej nie przeżyję
wsiadam
cuchnie piwem i śmiercią
zapach pozostaje aż do końca trasy
orientuję się wtedy że to jest mój zapach

:)