wtorek, 26 stycznia 2010

27.01.2010 jest datą równie dobrą jak i każda inna (dekadkę w przód, dekadunię wstecz, hu kejrs?)


Bądź co bądź, bądź, proszę dla mnie dobra
dla wspomnień o mnie, bo przecież bądź co bądź
to ja cię wywalczyłem,
wypragnąłem i wypożądałem*
to eat and to be eaten** i ze wszech miar po prostu
chcę być istotną częścią
tego przedśmiertnego weseliska, kumasz?
Niemal co noc śni mi się zlepek
przepięknych twarzy moich byłych dziewcząt,
neutralnych twarzy przyjaciół, przyjaciółek
i to już krok od rozmycia się w bajzlu
przewijających się przed-, po- i tutaj/teraz.
Jebie mi z ducha, jebie***,
wszak na początku był odór****, kumasz?

Strasznie cię kocha Pan, kiedy tę kibić osy bujasz.
Ja jestem w porównaniu
tylko malutkie, biedne, uciemiężone monstrum,
no i po mojej stronie jest tylko w sztok pijany księżyc
oraz podobne mu szelmy.



*Tadeusz Konwicki
**Alec Empire
***Zofia Wróbel
****hasło z prospektu reklamującego preparaty do rozkładu zanieczyszczeń organicznych

czwartek, 7 stycznia 2010

7.01.2010

Mieszkałam wtedy z Pufą, to był ten czas mniej więcej, kiedy mnie złapali w takim sklepie na Gwarnej, gdzie teraz jest Sfinx chyba. Parasol miałam, bo nienawidzę deszczu i w sklepie go, rzecz jasna, zwyczajnie zamknęłam, a on sam w sobie był ciężki, więc nie poczułam, że Pufa mi tam wrzuciła po lodzie na drogę, Bambino albo raczej te kostki z wizerunkiem Murzyna, pamiętasz. A zakupy robiłyśmy za jakieś dwie stówy, bo koleś Pufy chciał dobry obiad i dużo alku, wtedy dwie stówy to była fortuna, a sklep też w pizdu drogi, nie wiem czy to nie była Baltona, jakoś tak po 17 lat miałyśmy, to mogła być jeszcze Baltona, nieważne. No i kasjerka pyta po skasowaniu zakupów czy to już wszystko, a potem czy to już wszystko na pewno i jeszcze raz czy na pewno, no więc jej odpowiadam za każdym razem to samo, skąd mogłam wiedzieć, że ta cipa mi lody na drogę wrzuciła do parasolki, kurwa. Ale nieważne, nie o tym w ogóle chciałam ci powiedzieć, musiałam sobie po prostu jakoś to uczasowić. Słuchaj. Tam nas trzepali ostro, przedtem kazali otworzyć parasol i wysypały się te lody, psy ich nie mogły wziąć jako dowód rzeczowy, bo się topiły w oczach. Jak się wkurwili, Pufa w pysk dostała, ja podwójnie, no cóż, bywa, nieważne. Fakt, że to był ten sam dzień, no dzień może nie, ale tydzień, co Pufa na mieście spotkała starego kumpla, sto lat go nie widziała, koleś się zmienił, kasę zaczął ostro trzepać, nie trzaskał parę lat dobre, czasami trawa, jakieś białe, ale maku ni chuja. No dobra, siedzą na chacie, ja skądś akurat wracam, wyruchana w trzy dupy, dosłownie i metaforycznie, no i Pufa mnie prosi żebym wróciła na miasto, bo kumpla sprzed stu lat spotkała i rada go potarmosić, a i kasa z tego będzie, najprawdopodobniej, niebagatelna. Okej, Pufeńka, spierdalam, i poszłam w miasto, a Pufa została z kolesiem na chacie. Mieszkałyśmy wtedy na krzyżówce Taczaka z Kościuszki, w tej kamienicy, w której są teraz knajpy dla studenciaków, naprzeciwko poczta, wtedy bodajże główny oddział w Poznaniu, nieważne. No i została z tym gościem, a jemu się włączyło, że chce przypierdolić. Teraz, zaraz, już. No to Pufa skołowała, dużo czasu jej to nie zajęło, dil działał dwie bramy dalej w którąś ze stron. Wraca, szykuje, podaje sobie, podaje kolesiowi, przedtem, w trakcie i może nawet przez krótką chwilę potem koleś jej opowiada, że on już dawno NIE, że chyba NIE przez trzy lata, że to tak wyjątkowo, bo z nią i przed wyjazdem, bo jutro wraca do Niemiec, do żony i dwójki dzieci. Oczka mu skaczą nieco, podjeżdżają do góry, normalka, ale Pufa sobie przypomina, po co są w tym mieszkaniu, po co mnie wyjebała, że miało być ruchanie i że do tego całkiem opłacalne. Koleś leciutko spłynął, więc bierze jego rękę i sobie zakłada na szyję, zdejmuje bluzkę i chwyta drugą rękę, i kładzie ją sobie na pierś. Obie ręce spływają. I tak po trzykroć, w końcu zniecierpliwiona stwierdza, że nieźle go poskładało, no to mu zrobi herbatę, zajebistą, gorącą i dwie kanapki. I przypomina jej się, że za godzinę, pół, jest umówiona z kumplem na Świerczewie, od chuja drogi z centrum, szczególnie w stanie niemalże niemobilnym. Zostawia go siedzącego na łóżku, przed nim na ławie prowiant, posili się, wydobrzeje. Wychodzi i jedzie na to Świerczewo, coś tam ogarnia pewnie, nieważne, wraca, wchodzi do mieszkania, a ten chuj siedzi, kanapki leżą, nawet nie tknął niewdzięcznik, herbata dawno zimna, a ten w ekstazie, oczy wywrócone i jak go zostawiła, tak tkwi na tym wyrze, skurwiel. A tak się narobiła, herbata, kanapeczki, kiedy to ona takie coś ostatnio? Ale coś jej tu nie gra, mruży oczy - tak, kurwa - jego kolor skóry. Tak na pierwszy rzut oka zbladł po prostu, jednak przyjrzała się dokładniej - zsiniał chłopak, a nawet zzieleniał troszkę. Kurwa, nie rób mi tego, myśli, zaczyna panikować, chwyta jego dłoń - zimna, podnosi rękę - sztywna, kurwa mać, myśli, ja pierdolę, myśli, zauważa siekierę, do drewna niby, bo piec kaflowy, a na węgiel nie stać. Porąbie go, myśli, i zapakuje w worki na śmieci, wyniesie, a jak nie da rady, to poczeka, aż ja wrócę - tak sobie wyobraża najbliższą przyszłość. Ale próbuje siekiery na fotelu - ni chuja, tępa straszliwie, przecież nikt tu w piecu nie palił od paru lat, kurwa, i chuj wie tak naprawdę, o której ona wróci - tak sobie myśli o mnie i rozkłada poszewkę na kołdrę na podłodze. Na szczęście jest z niej kawał baby, rozkłada kolesia na poszwie, otwiera na oścież wszystkie drzwi i ciągnie go po podłodze na klatkę schodową i dalej - tututututu - po schodach, trzy piętra są przed nią, misja jest raczej nieziemska. Zwleka go na półpiętro i naraz słyszy skrzypnięcie drzwi, a zaraz za nim kolejny niepożądany odgłos - sąsiadka z drugiego wystawiła głowę i ryczy: "co to jest, kurwa, młotkarnia? Fabryka żelazek, kurwa? Ciszej, nasienie kurewskie, bo na psy dzwonię!". Trzask drzwi na dole, Pufa bierze kolesia wraz z prześcieradłem i - tututututu - z powrotem do mieszkania i dalej, na kanapę. Potem wiadomo - psiarnia prewencyjna, psiarnia interwencyjna, psiarnia śledcza, psiarnia grożąca, psiarnia pocieszająca, psiarnia karetka i psiarnia straż pożarna, i wszyscy robią taki gnój, że obie siedzimy przytulone, czekając, która pierwsza popuści. Jeden podnosi buteleczkę z Maggi, "nie, to nie to", mówi, potem podnosi kolejno cukiernicę, słoik z herbatą, same najgłupsze rzeczy i mówi w końcu "tu tego raczej nie ma", i widzę błysk w oku Pufy, bo już wie, że koleś dla prokuratury będzie tylko kolejnym heroinistą, który przedawkował NA WŁASNE, KURWA, OSOBISTE ŻYCZENIE, i że ona nie ma z tym nic wspólnego oprócz traumy, kiedy zobaczyła jego zielonkawe zwłoki i pomyślała "o jezu, narkoman u mnie w domu, na dodatek martwy i kumpel na dodatek. Fuj, panie władzo, nie wiem, jak on mógł mi to zrobić!".

6.01.2010

Rankiem napotkany ptak ze skręconym karkiem w żółtym od moczu śniegu. Naćpana Śmierć dławi się wymiotami, zdycha we własnych fekaliach. Wieczorem lepiej - refleksje niemalże romantyczne. Przypomnienie rozkazu Dylana Thomasa: Zastanów się nad słońcem, którego najtrafniejszym wyobrażeniem jest przestrzelone oko i złamany księżyc*.

- I co tam, babciu?
- Na razie jeszcze nic. A co u ciebie?
- Na razie jeszcze coś.


*Z opowiadania "Kobieta i mysz".