Spotykamy Pężyrkę na Rynku Siennym, w histerycznym, marcowym słońcu. Wszystko rzuca cień, a ona stoi z
zamkniętymi oczami, twarzą do twarzy słońca i porami skóry wychwytuje fotony.
Dostrzegamy jak, niczym maleńkie pyski glonojadów, jej pory wsysają cząstki
światła, które rozpycha się pod skórą twarzy, wprawiając ją w ledwie zauważalne
wibracje. Jednocześnie pod powiekami oczy poruszają się szybko na boki,
ponieważ Pężyrka znajduje się w fazie REM. Brwi ma ściągnięte od koncentracji,
śni bowiem wymagający i skomplikowany sen szkatułkowy, w którym jest długim,
białym, niezwykle zabawnym zwierzątkiem, poruszającym się zwinnie, lecz
straszliwie chaotycznie, za pomocą bardzo krótkich kończyn. Czymś w rodzaju
surykatki-albinosa. Raz po raz zatrzymuje się, staje na tylnych łapkach
i przypominając włochaty peryskop analizuje scenografię. Otacza ją
pustynia, bardziej amerykańska, niż afrykańska, raczej sucha trawa i sukulenty,
a nie hektary złotego piachu. Wszędzie wokół porozstawiane są meble sakralne, w
cieniu których kryją się przed słońcem mieszkańcy pustyni. W rzeźbionych konfesjonałach
siedzą małpy preriowe o futrach koloru khaki i wielkich, turkusowych nosach, pod
ołtarzami wylegują się pastelowe jaszczurki o gabarytach owiec, kunsztownie zdobione
stalle upodobały sobie opasłe, czerwone kapibary, klęczniki zaś okupują
srebrzyste pancerniki. Wszystkie plastry cieni rzucanych przez meble są ściśle
wypełnione rozleniwionymi zwierzętami, słońce
praży niemiłosiernie, podnosząc temperaturę do 50 stopni, a w kosmatej głowie Pężyrki kiełkuje panika. Zaczyna biegać gorączkowo
od mebla do mebla jak kulka po flipperze, a nie znalazłszy schronienia,
wykończona pada na plecy, przez chwilę pazurami nerwowo skrobie powietrze, po
czym traci przytomność.
Budzi się zlana potem, w domu rodzinnym w Wasilkowie, w wielkim,
błękitnym łóżku kuzyneczki Klary, w pościeli pachnącej jaśminem i orzechami.
Piegowate plecy kuzynki wystają spod pierzyny. Miarowy, senny oddech lekko
napina skórę. Pężyrka kładzie dłoń na jej karku, złączone palce przesuwa w dół,
wzdłuż kręgosłupa. Klara wypręża grzbiet i cicho mruczy. Rudy kot unosi się z
drewnianej podłogi jak puchaty dron i przeciągle miaucząc fruwa po słonecznym
wnętrzu. Z patefonu leci Happiness is a Warm Gun w lekko
zwolnionym tempie. W kuchni matka Klary − ciotka Andżelika − wtóruje Lennonowi
lepiąc cepeliny. She’s not a girl who
misses much. Do do do do do do do, oh yeah. Pężyrka wsuwa dłoń pod
bawełniane figi Klary, która wypinając lubieżnie tyłek dołącza do matki i
Johna. She’s well acquainted with the touch of the velvet hand. Zza
okna dobiega zawodzenie podekscytowanego chóru staruszek, które zwęszywszy
dziwność I zbliżający się niechybnie cud, powyłaziły z okolicznych domostw. When I hold you in my arms / And I put my finger on your trigger / I know nobody can do me no harm / Because happiness is a warm gun. Klara
odwraca się ospale i zamiast
zadziornej, piegowatej twarzy ukazuje kuzynce ubraną w grymas podniecenia,
pomiętą i zniszczoną
od preriowego słońca facjatę starej małpy preriowej. − Happiness, bang, bang, shoot, shoot – cedzi przez
zęby, a z jej turkusowego nosa szelmowsko spływa zielonkawy gil. Widzimy teraz Pężyrkę, która pośrodku białostockiego Rynku Siennego,
bełkocząc coś o karmie bezbożnych mangust, kreśli w powietrzu paniczną
geometrię i chciwie rozchyla powieki, pragnąc jawy. Szklistym wzrokiem przestrzeliwuje
przestrzeń, raz po raz zawieszając go na najbardziej wyrazistych elementach. Słońce
powoli osuwa się w kierunku horyzontu, czerwieniąc kocie łby Młynowej i Pięknej.
Tatarska dziewczyna z wózkiem dziecięcym przystanęła koło zakładu szewskiego i
z niepokojem lustruje Pężyrkę, która uspokoiwszy się nieco, rusza z miejsca, podchodzi
do Tatarki i uśmiecha się dziko półgębkiem, po czym kieruje wzrok na dzieciaka
w wózku, który natychmiast zaczyna wyć, pewien, że za moment zostanie zjedzony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz